piątek, 21 września 2012

Ryba na kanapce, czyli pasta z makreli


Nasza Kicia jest już oficjalnie 4-latkiem! Z okazji urodzin dostała od oddanych wielbicieli mnóstwo pysznych prezentów. Bardzo miłe ciotki, które przybyły na uroczystość z czekoladowym blokiem w kształcie kota, obdarowały solenizantkę wędzoną makrelą. Z zieloną kokardką. Następnego poranka makrela została jednak podstępnie przechwycona z lodówki. I tak powstała pyszna pasta na kanapki. Na śniadanie dla dwojga i do podziału z kotem :).

Składniki:
  • 1 wędzona makrela
  • 3 jajka
  • szczypiorek
  • majonez
  • sól, pieprz

Makrelę pozbawiamy skóry i ości, mięso rozdrabniamy widelcem w misce. Ugotowane na twardo jajka studzimy i kroimy w bardzo drobną kostkę. Dodajemy do ryby razem z posiekanym szczypiorkiem i mieszamy. Dodajemy tyle majonezu, aby uzyskać pożądaną konsystencję (ok. 3 łyżek). Doprawiamy solą i pieprzem i podajemy ze świeżym pieczywem. 






Smažený sýr! Czyli na weekend do Pragi.





O 6 rano, po 12-godzinnej  podróży, w Pradze wita nas McDonald i jajecznica w kartonowym pudełku. Powoli sączymy latte z plastikowego kubeczka i kiedy pora jest już przyzwoita zmierzamy do hotelu, by pozbyć się ciężkiego bagażu. Stamtąd pierwsze kroki kierujemy w stronę Starego Miasta i dalej, nad Wełtawę. Odtąd będzie już tylko po czesku.



Choć pogoda nie sprzyja kosztowaniu ciężkiej kuchni (podczas całego naszego pobytu w Pradze utrzymywała się temperatura powyżej 30 stopni), omijamy włoskie restauracje, których w Pradze jest pod dostatkiem, i decydujemy się jeść iście po czesku. Dużo, ciężko i niezdrowo. Ale zazwyczaj smacznie.

Na pierwszy ogień idzie Svejk, którego, podobno, koniecznie trzeba odwiedzić. Studiujemy czesko - angielskie menu po części tylko rozumiejąc,a w większości domyślając się, czego możemy się spodziewać na talerzu. Przed oczami mamy pyszne, polskie placki ziemniaczane okraszone skwarkami i podane z młodą, duszoną kapustą. Czeka nas ogromne zaskoczenie, gdy na stole lądują talerze, a na nich ogromne, mocno ziołowe bramboraky z grubymi, krojonymi "po chłopsku" plastrami wędzonej szynki i kiszoną oraz podsmażaną kapustą. Poza tym tradycyjny gulasz z knedlikami i polędwica w śmietanowym sosie z plastrem cytryny, bitą śmietaną i żurawiną. Z pierwszego praskiego obiadu zadowolona jest tylko część męska - a więc zdecydowana mniejszość. Na szczęście ciemny Kozel i tradycyjny Pilsner nie rozczarowują.





Pragę zwiedzamy na piechotę. W wyniku tego nasze nogi już drugiego dnia odmawiają posłuszeństwa, ale mamy okazję zobaczyć strefę nie dla turystów. Pragę, w której wstaje się późno i zaczyna pracę dopiero o 12.00. I taką w której jest bardzo, bardzo cicho. Mijamy uliczki pełne eleganckich restauracji, spośród których w żadnej nie gra muzyka, nie słychać odgłosów normalnego, codziennego życia z mieszkań znajdujących się na wyższych piętrach i aby się nie wyróżniać, trzeba mówić niemal szeptem.Co za różnica w porównaniu z gwarnym rynkiem, z którego przyszliśmy!



Dzięki pieszym wędrówkom docieramy również do restauracji "Stara doba". To miejsce, w którym zdecydowanie bardziej myśli się o pracownikach okolicznych biur, wpadających tu na tani lunch, niż o turystach. O to nam chodziło. To tutaj jemy najlepszy smażony ser podany z frytkami i sosem tatarskim.



Na placu Wacława kupujemy czekoladki z praskim motywem. Tam też, w ulicznej budce jemy czeskie hotdogi (o których wspomina nawet autor naszego przewodnika!) z kiełbasą i keczupem o smaku curry. W  zimie sprzedają tu także grzane wino.



Nie jedliśmy jeszcze zupy czosnkowej, więc na ostatnią kolację w Pradze wybieramy się do słynnej "U Fleku", która szczyci się własnym browarem. Restauracja wita nas kieliszkiem mocno ziołowej beherovki  z wyczuwalną nutą cynamonu. Płacimy za nią więcej niż za wspomnianą zupę i dopijając piwo, obserwujemy innych gości zaskoczonych tym, że za powitanie muszą słono zapłacić.


Czeka nas jeszcze wycieczka trasą kontrowersyjnych rzeźb Davida Cerny'ego. "Koń" w Pałacu Lucerna kończy nasze spotkanie z Pragą. Czeska kuchnia nie wpisała się w grono naszych ulubionych, ale i tak na pewno tu wrócimy. Po Krecika i kukiełkowy teatrzyk.